Brian May wirtuozem sześciu strun jest – to wie każdy fan rocka i sprawa nie podlega dyskusji. Niepowtarzalne brzmienie jego gitary, wraz z głosem Freddiego Mercurego, nadało muzyce Queen rozpoznawalny i swoisty charakter. O tym, że May bywa dobrym wokalistą mogliśmy się przekonać i na płytach Królowej, choć – z oczywistych powodów – pozostawał on w cieniu charyzmatycznego frontmana. Koncert w krakowskim Centrum Kongresowym ICE udowodnił, że dr. May (tak też przedstawiła go Kerry Ellis – nie od dziś wiadomo bowiem, że gitarzysta Queen posiada doktorat z astronomii) potrafi doskonale śpiewać. A w dodatku jest perfekcyjnym showmanem i wodzirejem, który – bez używania tanich chwytów – zjednuje sobie publiczność.
Nie zapominajmy jednak, że krakowski koncert miał też innego bohatera, a raczej bohaterkę. Kerry Kellis, jedna z najjaśniejszych gwiazd brytyjskiego Broadwayu, którą Brian poznał podczas przesłuchań do musicalu We Will Rock You, pokazała tego wieczoru swoje wokalne walory, wrażliwość i sceniczne obycie. Muszę przyznać, że koncertowa płyta duetu Acoustic by Candlelight nie rzuciła mnie na kolana. Ale magia krakowskiego występu zrobiła swoje i w wersji „face to face” kameralna twórczość Maya i Kellis mogła się podobać. Kerry, ze swym szkolonym, lekko folkowym głosem, zmieniający gitary May i towarzyszący im klawiszowiec, Jeff Leach, robili za całą orkiestrę. I wychodziło im to perfekcyjnie. I Loved a Butterfly czy One Voice – na żywo te i inne piosenki nabrały barw.
Niemniej, prawdziwy entuzjazm budziły przede wszystkim utwory Queen, czemu trudno się dziwić – zwykle już pierwsze ich nuty podrywały fanów z krzeseł. Wspólne odśpiewanie Somebody To Love spodobało się i widowni, i wykonawcom. Doskonale wpisała się w klimat wieczoru folkowa w swym charakterze, zaśpiewana pierwotnie właśnie przez Maya i pochodząca z legendarnej płyty A Night At The Opera, piosenka ’39. W tany udało się też porwać ludzi za sprawą zagranej na bis Crazy Little Thing Called Love. Przy We Will Rock You Brian skutecznie zachęcił publikę do rytmicznego tupania, klaskania i śpiewów. Nutka nostalgii pojawiła się z kolei dzięki Love of My Life i No One But You (Only The Good Die Young). Odrobina queenowej magii została wskrzeszona!
Ale Kerry i Brian zagrali też kilka klasyków, by wymienić Tell Me What You See i Something Bitelsów, albo hit ery rock’and’rolla, Bye Bye Love, wykonywany pierwotnie przez duet Everly Brothers. Wzruszająca wersja jednej z najbardziej nostalgicznych i urzekających piosenek wszech czasów, czyli Dust In The Wind zespołu Kansas, tak bardzo przejęła młodą fankę, że ta… postanowiła położyć się na scenie! Mały, specyficzny performance rozbawił artystów. Tego dnia Brian i Kerry byli bardzo wyluzowani, życzliwi i pełni humoru, często gawędzili, nawiązując z widzami więź – wszystko to przełożyło się na wspaniałą atmosferę występu.
Kerry Ellis śpiewała z pasją i ciepłem, a May pieścił swoje gitary – choć tym razem głównie w akustycznym wydaniu, nie zapomniał też o elektrycznych nutach. Wspomniany już i zagrany na koniec podstawowego setu We Will Rock You oraz długa gitarowa improwizacja w środku koncertu pokazały, że wciąż drzemie w Brianie rockowa moc. Dobra muzyka, świece, trochę wizualizacji i przede wszystkim fantastyczna atmosfera – apetyty przed koncertem Queen na Life Festival Oświęcim zostały skutecznie zaostrzone.
Paweł Lach, RockMagazyn, 4 marca
P.S. Dzięki wielkie dla Darka Ptaszyńskiego, bez którego bym się tam nie znalazł ^^ !!!