Blues to zawsze blues jest

Są dwie rzeczy, którym nie potrafię się oprzeć. Po pierwsze, to mleczna czekolada, a po drugie – możliwość posłuchania bluesa na żywo. Tam, gdzie improwizacja stanowi ważny czynnik muzycznego wyrazu, każdy koncert jest zjawiskiem rzeczywiście unikatowym i bardzo emocjonującym, nawet, gdy nie jest się zbratanym z twórczością danego artysty. Nie będę oszukiwał, że znałem przed wypadem do Bochni płyty Dudleya Tafta na wylot. Zdążyłem jedynie „rzucić uchem” na tę, czy inną piosenkę.

Dudley
Bochnia to bardzo urokliwe miasteczko, a dzięki inicjatywie Bochnia Rocks, to także miejsce, w którym serca biją w takt gitarowego grania. Warto dodać, że dla Dudleya Tafta była to już druga wizyta w solnej krainie. W sali bocheńskiego kina Regis zgromadziło się kameralne, ale oddane muzyce grono osób. Przedział wiekowy – przynajmniej na oko – od lat trzynastu do siedemdziesięciu, znak, że blues łączy pokolenia.

Przywitał wszystkich i rozkręcił lokalny zespół Evening Standard. Blues rockowe granie, które buja i daje radość (zarówno wykonawcom, jak i publiczności) – tak najkrócej można zamknąć w słowach ich muzykę. Precyzja, luz, sporo improwizacji, fajne gitarowe solówki oraz duże możliwości głosowe wokalistki, Barbary Furmańskiej, dają łącznie świetny efekt. Dobrze zabrzmiały zwłaszcza znane wszystkim kawałki (by wymienić Superstition Wondera, czy Ramble On Zeppelinów).

Zaraz potem na scenie pojawił się Dudley Taft, w czarnym kowbojskim kapeluszu, w ciemnych okularach i ze swą charakterystyczną, długą bródką, a także z butelką piwa w ręku (popularnej marki beskidzkiej – jeśli ktoś ciekaw). Towarzyszył mu naprawdę znakomity zestaw muzyków – Carl Martin na perkusji, Eric Robert na klawiszach i przypominający wikinga Kassey Williams, ze swym pięciostrunowym basem. To dopiero było uderzenie! Typowe dla południa Stanów blues rockowe formy, mieszczące się gdzieś pomiędzy Lynyrd Skynyrd a ZZ Top, niemniej na żywo zaserwowane z hard rockową niemalże siłą (wystarczyło posłuchać mocnej wersji Skin and Bones). Do tego niesamowity feeling i sporo robiących wrażenie improwizacji, jak w czasie Going Down. Zwłaszcza Eric – oczywiście oprócz gwiazdy wieczoru – mógł się podobać w swym bezpardonowym molestowaniu klawiszy i showmańskich zapędach (także z tamburynem w dłoni). Nostalgiczny spacer po stolicy rock’n’rolla w postaci Lonesome Memphis Blues, bujający Long Way Down wciągający Fuzzy Dice – podczas tego koncertu nie było miejsca na słabe punkty programu.

dudley2
Dudley Taft czerpie z bogactwa amerykańskiej, elektrycznej muzyki bluesowej i rockowej, przekuwając ją na autorskie kompozycje. Sam zresztą przyznawał się podczas występu do różnych inspiracji, wspominając chociażby, że ten oto kawałek to hołd dla Stevie Raya Vaughana, a następny jest nawiązaniem do twórczości ZZ Top. Gitarzysta, zmieniając Fendera na złotego Gibsona (i z powrotem), traktując je jednocześnie z wirtuozerią i uczuciem, dorzucając do swych instrumentalnych popisów charakterystyczny wokal, potrafił trzymać słuchaczy na wysokim poziomie muzycznego zadowolenia. W dodatku Dudley całkiem nieźle zagaduje po polsku i wydaje się być miłą oraz przyjaźnie nastawioną do świata personą. Zresztą po koncercie cała ekipa pozowała do zdjęć, rozdawała autografy, dziękowała fanom za przybycie – zero pozerstwa.

Dudley3
Skończyli, wplatając w ostatnie wypuszczone przez siebie dźwięki nieśmiertelny riff z Whole Lotta Love Led Zeppelin. A zatem doskonale wkomponowałem się w ducha imprezy zakładając w ten dzień koszulkę z logo Zeppelinów! Kto nie miał okazji usłyszeć Tafta na żywo, ten powinien nadrobić zaległości – dla miłośników bluesa z mocnym, elektrycznym zacięciem, będzie to nie lada gratka. Najbliższa okazja pod koniec czerwca w Warszawie. Ale Dudley wraz ze swą doskonałą muzyczną ekipą wraca do naszego kraju regularnie – wypatrujcie zatem plakatów zapowiadających kolejne koncerty! Komu zaś szczęście wysłuchania Tafta na żywo nie będzie dane, ten niech chociaż sprawdzi świeżutką płytę Live In Europe.

P.S. Dodam jeszcze tylko, że czasem dobrze jest rozejrzeć się i poszukać intrygujących muzycznych wydarzeń poza wielkimi centrami. Bochnia leży niedaleko od Krakowa – to zabytkowe miasto, z kopalnią soli, którą można zwiedzić. Warto zastanowić się nad jakimś weekendowym wypadem, połączonym z koncertem organizowanym przez ekipę Bochnia Rocks chociażby. Ja na pewno jeszcze się kiedyś wybiorę. W końcu czekolady i bluesa na żywo nie potrafię sobie odmówić, o czym już wspominałem!

Więcej zdjęć Darka Ptaszyńskiego znajdziecie tutaj: http://dariuszptaszynski.com/

Paweł Lach, RockMagazyn, 19 czerwca 2016