Tak wyszło, że od początku przysłuchuję się odgłosom z obozu Lilly Hates Roses. Zaczęło się od recenzji debiutanckiej płyty „Something to happen”. Potem był wywiad, przeprowadzony dla RockMagazynu z Kamilem. Miałem też przyjemność usłyszeć ich na żywo w oświęcimskim MDSM-ie podczas tamtejszej Sceny Alternatywnej. A teraz przyszło mi zrecenzować ich drugi album, „Mokotów”. Warto poznać muzykę Lilly Hates Roses, daleką od zgiełku i plastikowego popu.
Zresztą czy ktoś zna zespół z różami w nazwie, który byłby słaby? 😉