(…) Po narodzinach chłopca ktoś spostrzegł, że zawsze przed zmrokiem na dachu domu Olvego i Yossy przysiada stado kruków i wron, które zwykle przecież unikały ludzkich siedzib i tylko czasem, gdy zima była wyjątkowo sroga, przylatywały blisko zagród, jakby czekając na padlinę. Wierzono co prawda, iż kruki zwiastują wojownikom powodzenie w bitwie, ale prości ludzie uważali, że ich towarzystwo przynosi szczęście tylko szlachetnie urodzonym, a ubogim niesie śmierć. Mieszkańcy osady, pamiętni słów staruchy, ostrzegali Olvego przed zgubą. On jednak, jak zwykle, nie chciał dawać wiary przesądom.
Ale i Olve musiał przestraszyć się nie na żarty, kiedy któregoś dnia do izby wleciał stary, prawie biały kruk. Ptak, rozkładając wielkie skrzydła, zaczął skrzeczeć: „Yorle, Yorle”, a brzmiało to tak, jakby sama śmierć przemawiała przez swojego skrzydlatego posłańca. Owszem, wszyscy wiedzieli, że niektóre kruki używają czasem ludzkiej mowy, ale to zdarzenie wydawało się zbyt niezwykłe, aby nie wzbudzić obaw. Pasterze szybko zaczęli rozpowiadać, że malec już teraz został wezwany w zaświaty (…)