(…) Xylofixos zabrał Rolfa daleko poza mury Castenvan, do krainy, której ani chłopak, ani żaden śmiertelnik nigdy wcześniej nie widział. Ale chociaż Rolf i diabeł przemierzyli morza i lądy, to dzięki piekielnej mocy czas ledwo ruszył i zdawało się, że od momentu wyjścia Xylofixoasa ze studni minęła zaledwie chwila.
– Dokąd mnie prowadzisz? – zapytał Rolf.
– Do Czarnej Wieży – odparł diabeł. – Zaraz będziemy na miejscu.
Kiedy byli już blisko wyznaczonego celu, diabeł wskazał swą szponiastą dłonią na pokryte śniegiem pustkowie, zagubione gdzieś pomiędzy górami. Pośrodku tej jałowej, targanej porywistymi wichrami krainy znajdowała się ogromna wieża.
(…)
– Ile ta wieża ma pięter? – zapytał Rolf.
– Sam tego nie wiem – odparł Xylofixos, co akurat było prawdą. – Nigdy nie liczyłem. Mogę cię jednak zapewnić, że ponad chmurami znajduje się większa część Czarnej Wieży.
– Przecież to niemożliwe – powiedział zdziwiony chłopak, który nigdy wcześniej nie widział tak strzelistej budowli. Nawet dzwonnica kościoła w Castenvan, najwyższy punkt zabudowy miasta, sięgałaby tutaj co najwyżej do piątego piętra.
– Wszystko jest możliwe – zapewniał diabeł. – Wieża dotyka w końcu sklepienia niebios. Musi być bardzo wysoka.
– Ludzie nie mogli wznieść takiej budowli.
– Masz rację, chłopcze. Jest ona dziełem samego Lucipherusa, pana piekieł…