Fragment:
(…) Kiedy dojechał już w pobliże rynku, pośród straganów, ulicznych grajków, zwykłych przechodniów i miejskiej straży zobaczył zakutego w dyby człowieka. Tłum pomstujących ludzi obrzucał go ze śmiechem odpadkami z rynsztoka i końskim łajnem, które walało się po bruku.
– Co to za człowiek? – zapytał Bernard przekupki, która zachwalała swoją przywiędłą nieco kapustę.
– Nie poznajesz? – zdziwiła się. – To przecież Złotozębny Hans. Złapano go dziś w nocy.
Barnard przyjrzał się uwięzionemu w dybach mężczyźnie i stwierdził, że to faktycznie Hans, który osobliwy przydomek zawdzięczał własnej skrupulatności. Zawsze bowiem po tym jak ogłuszył swą ofiarę, nie tylko okradał ją z sakiewki i kosztowności, ale też wybijał jej wszystkie złote zęby. I jeśli spotykało się w Castenvan szczerbatego kupca, to pewne było jak amen w pacierzu, że nieszczęśnik musiał napotkać na swej drodze właśnie Hansa.
(…)
Co z nim będzie? – zapytał znów przekupki.
– Jak to co? Tyś chyba nietutejszy? Odetną mu głowę. A czemu by nie? Jutro będzie doroczny jarmark, toteż wielu ludzi zobaczy to przedstawienie. Zjechali się z całego hrabstwa. Wszystko zresztą już gotowe. Spójrz tam – powiedziała, wskazując palcem na drewniany podest, który znajdował się niedaleko smukłej Wieży Rajców. Na nim stał katowski pieniek.
– To sądu nawet nad nim nie będzie?
– A na co komu sąd? Mało to szczerbatych przyszło dzisiaj do burmistrza, aby domagać się sprawiedliwości? Wielu sowicie zapłaciło za szybki i pomyślny dla nich wyrok. A dla kata i tak wszystko jedno, komu głowa spadnie. Byleby spadła, bo wtedy dostanie swoją zapłatę…