Z notatnika Strażnika Tajemnic #1: „Dawniej to były czasy…”

Lubię Zew Cthulhu. Pewnie z powodów sentymentalnych, bo jedne z pierwszych sesji, w których uczestniczyłem jako MG i gracz to właśnie edycja 5.5 i końcówka lat 90., choć chyba bardziej prawdopodobne, że był to sam początek tych dwutysięcznych. Gdy zaczynałem miałem kilkanaście lat, chodziłem do Chemika, a Klub Fantastyki właśnie startował w naszym mieście, choć ja i moja drużyna nie uczestniczyliśmy wtedy w jego spotkaniach. Nerdy czasem trzymają się na uboczu…

Ja, pavel, Broda (ich znacie) i Jakub (nie mieliście okazji), to był najczęstszy skład. Z Kubą – który dzisiaj jest doktorem nauk historycznych i poważnym wykładowcą uniwersyteckim, a zatem sam przypomina idealnego bohatera lovecraftowskiej historii – zmienialiśmy się w roli Strażnika Tajemnic. Jeden, jedyny raz prowadził pavel, i całkiem fajnie mu wyszło. Wcześniej i później zdarzało się też komuś dołączyć (Robert, Karina, Maciek pozdrawiam!). Różnie te nasze sesje wypadały, ale niektórzy czasem je miło wspominają – nie dlatego, że były zawsze świetne, a raczej z tego powodu, że początkującym wiele do szczęścia nie trzeba. Grało się w mieszkaniu i ogródku, przy blasku świec i w środku dnia. Bywało straszno i śmieszno. Lata 20/30, współczesność, kiedyś i czasy PRL-u w Polsce.

Nie wybrałem jednak ZC przypadkowo i nie bez powodu zawsze kibicowałem systemowi. Lubię klimaty grozy i twórczość samego H.P. Lovecrafta, z całą gamą jego językowych przyzwyczajeń, manier, stylistycznych zawijasów, które różni autorzy próbowali kopiować, ale zazwyczaj bez sukcesów. Bo co by nie mówić, opowiadania Mistrza w dziejach horroru są kategorią jednak osobną. Jako nastolatek znałem zresztą twórczość Lovecrafta wybiórczo (dzisiaj bardzo dobrze), a i ZC prowadziłem w sposób niekoniecznie mocno zanurzony w realiach Mitologii Cthulhu. Czy tak można? Można. Więc jeśli chcecie rozpocząć swoją przygodą w ZC, a nie czytaliście nic z twórczości Samotnika z Providence, to nie musicie się martwić. Informacje w podręczniku wystarczą na początek. A potem warto sięgnąć po te najważniejsze opowiadania. Chociaż L. napisał wiele tekstów, to ścisły kanon, od którego warto zacząć, nie jest wcale bardzo rozległy.

W pierwszej kolejności polecam, któryś z trzech zbiorów. Po pierwsze stary, pożółkły zbiorek, Zew Cthulhu wydany u nas w 1983 roku – można go znaleźć w każdej bibliotece. Po drugie Vesper wypuścił we własnym tomiku Zew Cthulhu kilka najważniejszych tekstów Lovecrafta. Najlepiej zaś sięgnąć od razu po Zgrozę w Dunwich i inne przerażające opowieści (zdjęcie). Oba tomy od Vespera zawierają nowe, mistrzowskie przekłady Macieja Płazy. W tym drugim już jest wszystko, co trzeba znać, a nawet parę lektur nadobowiązkowych. Oczywiście pożyczę, jeśli ktoś ma ochotę się zagłębić w bluźnierczą lekturę.

Call Of Cthulhu był niezwykłym systemem (i jak na dawne czasy innowacyjnym) chyba z trzech głównych powodów. Po pierwsze, liczą się tu nietypowe statystyki, bo sędziwy profesor zazwyczaj okaże się skuteczniejszy w działaniach od osiłka ze strzelbą. Po drugie, ucieczka przed potworami, albo niedopuszczenie do ich pojawienia się, jest rozsądniejszą opcją niż jakakolwiek próba walki z nimi, raczej z góry skazana na niepowodzenie. Po trzecie, wraz z rozwojem postaci następuje jej powolna degeneracja, wyrażająca się w utracie poczytalności i pogrążaniu się w szaleństwie. Wszystko to wydaje się niezwykle kuszące, przynajmniej dla pewnego typu graczy i MG.

Wracając do starych, dobrych czasów… Wymyślanie scenariuszy opartych na wątkach kryminalnych było dla mnie bardzo wciągające, zwłaszcza w realiach gry zanurzonych w retro noir estetyce lat 20. i 30. Czasy chicagowskiej mafii, prohibicji, spirytystycznych seansów, wielkich odkryć archeologicznych, dusznych jazzowych klubów, no i tego, co kryje się w mrokach – tajemnych kultów i pradawnych bóstw – to doskonała przestrzeń na emocjonujące przygody. I to specyficzne, bo ważniejsze jest tu (a przynajmniej bywa) błądzenie po bibliotekach, rozszyfrowywanie hieroglifów, zgłębianie historycznych sekretów, a w końcu daremna ucieczka przez szaleństwem, czasem przed czyimiś mackami.

W dodatku system niejako zachęcał (i zachęca wciąż) do przygotowania drobnych pomocy. Preparowanie różnych wycinków prasowych i skrawków z archiwów stanowiło dla mnie niezłą frajdę. Nie jest to oczywiście konieczne, ale czasem ubarwiało sesję i w nowej edycji nic się nie zmienia w tym aspekcie. W tamtych zamierzchłych czasach nie miałem jeszcze komputera, ale po dziadku „odziedziczyłem” starą maszynę do pisania (to ta na zdjęciu poniżej), która bywała często w użyciu. I to z jej pomocą wystukiwałem fragmenty artykulików z nieistniejącego Arkham Courier lub Boston Globe. Gracze czytali także spreparowane w ten sposób telegramy, słane przez opętanych BN-ów.

Za ścieżkę dźwiękową na sesjach robiły co bardziej klimatyczne fragmenty wzięte z płyt metalowych kapel (ileż to grających ciężką muzę artystów inspirowało się Lovecraftem). Zgrywałem je po prostu na kasety magnetofonowe.

ZC był w pewnym momencie w Polsce systemem nr 2 (ustępował jedynie pierwszej edycji Warhammera). Wydawnictwo MAG wypuszczało dodatki (TUTAJ wszystko, co wyszło), a w Magii i Mieczu, w czasopiśmie dostępnym w każdym kiosku, ukazywały się regularnie scenariusze i różne porady, w tym legendarny kącik Miłosza Brzezińskiego, który radził budować klimat grozy i zdradzał różne sztuczki w przygotowywaniu pomocy dla graczy: od porad jak „postarzyć” papier po przepis na to, jak stworzyć jajko z informacją w środku… Ukazała się w MiM-ie nawet przygoda, której akcja rozgrywała się we współczesnym Oświęcimiu (od razu było widać, że autor nie jest stąd).

Co ważne, większość z wydanych podręczników znajdziecie w oświęcimskiej bibliotece. Nikt ich tam pewnie nie rusza, bojąc się utraty poczytalności. A informacje w nich zawarte można spokojnie wykorzystać w nowej edycji.

Zainteresowanych historią systemu w Polsce w latach 90. odsyłam do podcastu Historia Gier

System żył. Graliśmy w miarę regularnie, przynajmniej raz na jakiś czas. Potem przestaliśmy. Nawet nie wiem dlaczego. Zdarzało mi się jeszcze później okazjonalnie prowadzić ZC. Dzięki temu chociażby poznałem jednego z moich przyjaciół, Marcina (vel. Wujka Charonosa), którego na sesję po raz pierwszy przyprowadziła nasza wspólna koleżanka Karina. I tamta ctulhowa przygoda, w której zagrali Marcin, Mirek K., Karina, pavel i Krzysiek C. (wtedy uczeń Konara, nowe pokolenie Klubowiczów) była pierwszą sesją RPG rozegraną podczas klubowego spotkania po reaktywacji OKF-u. Historyczne dzieje. Kiedyś zagrał z nami też Natan.

Muszę też uderzyć się w piersi – zdarzały się wpadki. Właściwie cała seria wpadek. Chyba za bardzo forsowałem swoją wizję przygód, chciałem, by były rzeczywiście wyjątkowe, miałem ambicję wejść na poziom wyżej, co przynosiło efekt odwrotny. Ja byłem niezadowolony, gracze również, choć nie zawsze się przyznawali. ZC to wymagający system, nie zawsze wszystko się udaje.

Cóż, pod koniec mojej przygody z CoC oddawałem się wtedy również nieudanym, acz pięknym eksperymentom, jak sesja rozgrywająca się podczas wojny w Wietnamie, w której gracze dostali oryginalne umundurowanie armii USA z końca lat 60., a na stole wylądowała choćby prawdziwa bazooka. Tak, mamy na składzie takie rzeczy 😉 Że też nie ma fotek z tego spotkania! Udział wzięli zarówno starzy klubowi wyjadacze, czyli Darkan – który gościł nas w swej zamienionej na prawdziwy bunkier piwnicy – oraz Wędrowiec (starszy brat Piłsudskiego), a także ówczesna klubowa młodzież, Aviko i Rogal, wtedy początkujący MG i gracze, dzisiaj świetni i doświadczeni prowadzący, którzy dla RPG w Oświęcimiu zrobili bardzo dużo, przede wszystkim wciągając rzesze nowych graczy. Chłopaki, przez te lata odwaliliście kawał znakomitej roboty!

A co do tej ostatniej sesji, to myślałem, że będzie fajnie, ale trochę przesadziłem. Forma przerosła treść…

Nie udało się co prawda tamtej przygody dokończyć, niemniej jednak powstało na jej podstawie opowiadanie, nawet ciepło przyjęte przez czytelników najważniejszego polskiego magazynu poświęconego grozie. Nie wiem nawet, czy gracze o tym wiedzą. OkoLica Strachu marzec 2017, dłuższy tekst o prowadzonej przez szalonego sierżanta grupie śmiałków, która zmierza ku pradawnej świątyni, gdzie czai się niewysłowione zło z niezbadanych wszechświatów…

Potem nastała dla mnie w kwestii ZC emerytura – przynajmniej jako Strażnika Tajemnic. Zasnąłem w pradawnym R’Lyeh… Wybudziłem się tylko parę razy, jako gracz, na sesjach Avika, który zaczął prowadzić z powodzeniem CoC.

Jednak jak prawi sam Necronomicon: Nie jest wcale martwym to, co drzemie wiekami… Chciałbym powrócić na stare śmieci. Nieśmiało, z pewną obawą, czy się jeszcze nadaję. Mam już nawet w notesie parę pomysłów, właściwie gotowych przygód – raczej oldschoolowych, jak za dawnych lat, bo chyba inaczej nie potrafię. Skryte to na razie przed światem niczym plugawe księgi w czeluściach biblioteki Uniwersytetu Miscatonic. No cóż, zaciekawiła mnie najnowsze edycja wydana po polsku. Fajnie byłoby znowu stać się Strażnikiem Tajemnic po ładnych paru latach.

No i miało być właśnie o nowej edycji… Przepraszam. Wzięło mnie na nostalgiczne wspomnienia. Ale o ZC 7.0 będzie następnym razem, czyli za niedługo. Cthulhu w Polsce znowu się przebudził!

Lachu