Janis Joplin „Janis: Little Girl Blue” – recenzja

Raz na jakiś czas na rockowym firmamencie wybuchają supernowe, których światło, choć zrodzone z krótkotrwałego rozbłysku, znaczy szlak całym pokoleniom. Lata 60. obfitowały w wiele takich objawień. Obyczajowe przemiany, środki poszerzające świadomość, seksualna wolność, no i muzyka, która miała przed sobą jeszcze wiele nieodkrytych lądów – tygiel artystycznych inspiracji wrzał. Każdy riff wydawał się świeży, a piosenki niosły z sobą siłę zmieniającą dawny porządek, nie tylko muzyczny. Żyło się i tworzyło z niespotykaną wcześniej intensywnością. Ci najbardziej utalentowani i wrażliwi nie zawsze wytrzymywali szaleńcze tempo.

Janis

Film Janis: Little Girl Blue Amy Berg to nie tylko opowieść o jednej z najjaśniejszych supernowych tamtych czasów, ale i o samej epoce. Janis Joplin była integralną częścią kontrkultury Dzieci Kwiatów, a bez jej twórczości i barwnego stylu bycia, artystyczny pejzaż lat 60. byłby uboższy. Reżyserka w swoim dokumencie dotyka najważniejszych momentów biografii artystki, które ukształtowały ją jako kobietę i sceniczną diwę. Jednak film to ani brutalne rozliczenie z legendą, ani hagiografia. Janis tworzyła, kochała, żyła całą sobą – nie ma zatem potrzeby, by zdzierać z bohaterki kolejne maski fałszu.

Dokument skonstruowany został „po bożemu” – i to jednocześnie jego największa zaleta, jak i wada. Możemy być zachwyceni bądź rozczarowani, w zależności od tego, czego szukamy w podobnych obrazach. Ci, którzy pragnęliby jakiegoś novum, dekonspiracji, rozprawienia się z pewnymi mitami, niestandardowej formy opowieści – tutaj tego nie znajdą. Ale nie wszyscy chcą przecież ostrej i bezkompromisowej wiwisekcji czyjegoś życia. Szczerze wolę, gdy biografia pozostawia pewne sfery nieodkrytymi i nie zastępuje braku niezbitych faktów domorosłymi interpretacjami. Zwłaszcza, że w filmie jest tyle świetnej muzyki, że jakiekolwiek ubytki zastępowane są przez porażający kontakt z przeszywającym, sensualnym, do bólu szczerym (czasem dosłownie) głosem Janis.

Jaka była Joplin, przynajmniej w kontekście dokumentalnej opowieści Amy Berg? Harda, temperamentna, ale i niesłychanie wrażliwa dziewczyna z Teksasu, nie pasująca do skostniałego światopoglądu Południa Stanów Zjednoczonych i sposobu myślenia klasy średniej, z której się wywodziła. Tak moglibyśmy podsumować najkrócej. Dla nas, fanów rocka, najważniejszy będzie oczywiście muzyczny kontekst opowieści. Pierwsze wypady do stolicy rodzimego stanu, gdzie Janis zaczęła śpiewać bluesa dla publiczności. Podróż do San Francisco, stolicy rodzącego się ruchu hippisowskiego i kontakt z tamtejszą kolorową sceną. Pierwsze narkotyczne eksperymenty, które niemal pozbawiły ją życia i solidnie odstraszyły od nielegalnych środków na pewien czas, ale też przyniosły inspiracje. Przełomowy występ na Monterey Pop Festival w 1967, który uczynił z piosenkarki gwiazdę (zobaczyć zachwyconą minę wokalistki The Mamas & The Papas podczas koncertu Janis – bezcenne), współpraca z Big Brother & Holding Company, Kozmic Blues Band i Full Tilt Boogie Band, ze wszystkimi blaskami i cieniami bycia z zespołem oraz artystycznej wymiany z różnymi indywidualnościami.

Dla fanów muzyki rockowej to film obowiązkowy. Bez bicia powiem, że dopiero niedawno nauczyłem się doceniać muzykę Joplin, znajdując w niej tony nieskrępowanej szczerości, niezbędnej dla wartościowego artystycznego istnienia. Zachęcam zatem innych, by nie pozostawali tak długo obojętnymi. Dokument, okraszony dużą dawką koncertowych fragmentów, może być dobrym przyczynkiem do zapoznania się z twórczością tej niezwykłej artystki. To historia kogoś, kto nie znał kompromisów, chciał być sławny i szanowany, leczył swoje kompleksy i szukał uznania na scenie. To mogło się udać. Ale przez jedną działkę heroiny – zażytą w momencie, gdy wydawało się, że narkotyki są już wspomnieniem – nie ziściło się.

„Janis: Little Girl Blue” to tragiczny obraz jednostki nie potrafiącej przystosować się w pełni do sztucznych reguł uporządkowanego w każdym calu świata, zawsze obcej i niespełnionej, szukającej miłości i nie potrafiącej żyć bez euforycznego oddawania się wszystkim aspektom życia. Ale mimo cieni, opowieść o Janis jest pełna humoru i nadziei. Portret bohaterki kreślony z pomocą jej własnych listów słanych do rodziny i kochanków, wypowiedzi współpracujących z nią muzyków, dziennikarzy, rodziny i przyjaciół wydaje się szczery i ciepły. Nie mógł to być przecież film smutny, bo mimo gorzkiego finału, Janis była osobowością zbyt żywiołową i kolorową na twarde reguły szekspirowskiego dramatu, który się ostatecznie dokonał. Tragizm niektórych punktów biografii nie przyćmiewa jednak blasku towarzyszącemu obecności artystki, także na filmowym ekranie. To właśnie wewnętrzne światło Joplin, talent, siła, charyzma, przykuwały uwagę zarówno mężczyzn jak i kobiet, którzy ją podziwiali i kochali. Żyła tak, jak wielu by chciało, na przekór kosztom. Odeszła młodo, ale stała się nieśmiertelna.

Największą radość sprawiało Joplin, gdy publiczność zrywała się w nobliwych salach z krzeseł i ruszała w tany. Koncert był dla niej nieskrępowaną wymianą energii, napędzającej życie i nadającej mu sens. Dajcie zatem porwać się muzyce Janis. Jeśli będziecie mieć ochotę zatańczyć w kinie, albo przed domowym ekranem, nie krępujcie się. Gdzieś w niebiańskim chórze rozlegnie się wtedy zachrypnięty, rozbrajający śmiech, pełen uznania i sympatii.

Paweł Lach, RockMagazyn, 31 stycznia 2016